Miała to być prosta
misja, wręcz banalna dla nich. W końcu co nowego może się zdarzyć
podczas niszczenia wrogiej, dopiero rodzącej się organizacji?
Nic.
A przynajmniej tak
myślał Dazai, nim nie rozpoczęli ataku. Chuuya rzucił się między
przeciwników, a Osamu spokojnie strzelał w nich z pistoletu. Po kilku
minutach oczyścili w ten sposób całą polanę wokół metalowego budynku.
Wiedząc, że to koniec i zostało im jedynie przeszukanie tego miejsca,
rozluźnili się, zaczynając kłócić między sobą.
— Chuuya, musisz popracować nad swoją szybkością. Zostajesz w tyle — rzekł Dazai z miną znawcy, ruszając przodem.
— Że co do cholery?!
Wracaj tu, Dazai, zaraz i ciebie zabiję! — wrzasnął Nakahara. Otoczyła
go czerwona aura, świadcząca o użyciu Zdolności. Z okrzykiem ruszył na
Dazaia, jednak coś nagle owinęło się wokół jego ramienia i pociągnęło w
tył. Zaskoczony ciszą Osamu odwrócił się i szeroko otworzył oczy,
widząc, jak z lasu wybiega kilkadziesiąt postaci, a dalej jest ich
jeszcze więcej. Chuuya na ziemi siłował się z łańcuchem, próbując go z
siebie zrzucić, ale ten tylko zaciskał się coraz mocniej i mocniej.
Nakahara krzyknął z bólu i zacisnął zęby, czując, że jego ręka zostanie
zaraz zmiażdżona.
— Chuuya! — krzyknął
Dazai, wymierzając pistoletem w człowieka na czele. Ubrany był w czarną
szatę, a na twarzy, jak wszyscy członkowie tej organizacji, miał maskę
rudo-czarnego lisa. W obu dłoniach trzymał powoli falujące łańcuchy. To
właśnie jeden z nich trzymał Chuuyę w miejscu.
To musi być jego Zdolność, pomyślał zaniepokojony Osamu. Ale w informacjach nie było wzmianki o kimś takim ani o większej grupie! Niedobrze, ktoś musiał nas oszukać.
Muszę go dotknąć i zneutralizować jego moc. Wtedy Chuuya będzie mógł się uwolnić i ich wybić.
— Poddaj się, albo on
zginie — rzekł zamaskowany mężczyzna. Kolejny łańcuch wystrzelił w przód
i owinął wokół szyi Nakahary, który zacharczał, wolną ręką próbując
odsunąć metal. Nie rozumiał, dlaczego nie może użyć swojej mocy i
zaatakować tego gościa. Coś tu było bardzo nie halo!
— Dobrze — westchnął Dazai. — Oddam się w wasze ręce.
Odrzucił pistolet w bok i z rękami w górze powoli ruszył naprzód. Mijając Chuuyę zgiął mały palec do połowy. Był to sygnał.
W końcu stanął kilka
metrów przed człowiekiem w masce, który parsknął głośno i rozkazał go
złapać. Dazai zagryzł wargę. Dalej był za daleko, ale celowo wykonał ten
ruch, mając nadzieję, że zmyli on przeciwnika i sprawi, iż wyda się
bardziej bezbronny, zestresowany i obawiający o los swego partnera.
Dzięki temu może udałoby mu się go dosięgnąć.
Słyszał, że Chuuya dusi się coraz mocniej.
Dwóch ludzi pochwyciło jego ramiona i wykręciło je w tył. Mimo to pozostali nie opuścili broni i dalej w niego celowali. Cholera.
— Ogłuszcie go —
rozkazał przywódca. Dazai opuścił głowę, chcąc pokazać, że się poddaje,
ale w rzeczywistości napiął się wtedy i gwałtownie szarpnął głową w tył.
Uderzył przeciwnika i wolnym ramieniem przywalił drugiemu. Nietrzymany,
wystrzelił w kierunku przywódcy, tylko na nim skupiając swój wzrok.
Usłyszał strzały, a potem ból przeszył go w kilkunastu miejscach naraz.
Zachwiał się gwałtownie i upadł pod nogi mężczyzny.
— Głupiec — skomentował ten jedynie, ale Dazai, zaciskając zęby, opuszkami palców dotknął jego kostki.
— Chuuya, teraz! — krzyknął, słysząc szczęk opadających łańcuchów. Zakaszlał ostro krwią.
Och, Nadawcy Ciemnej Hańby, nie budźcie mnie ponownie.
Dazai uśmiechnął się,
słysząc tą dobrze znaną sobie formułkę. Zamknął oczy i począł wsłuchiwać
w odgłosy praktycznie jednostronnej walki. Chuuya niszczył na swojej
drodze wszystko, wysyłając przed siebie potężne kule grawitacji. Osamu
powoli podniósł się na kolana, gdy Nakahara minął go, podążając za
rozbiegającymi się ludźmi.
Ale coś było nie tak.
Dazai zmrużył oczy, dokładnie obserwując krążących wokół drzew ludzi.
Mimo że co chwila któryś z nich ginął, zdawało się ich nie ubywać.
Szeroko otworzył oczy, kiedy zdał sobie sprawę, że przeciwnik jest jeszcze liczniejszy. To musiała być pułapka, aby nas wykończyć!,
pomyślał niespokojnie, patrząc na oddalającego się Nakaharę. Widział,
jak ten już zaczyna kasłać krwią, mimo to tworząc coraz większe pociski.
Dazai zacisnął zęby,
dźwigając na nogi. Czuł się słabo, ale najszybciej jak potrafił ruszył
za Chuuyą. Kiedy ten wyczyścił drogę na wprost siebie, szybko wyciągnął
rękę i anulował jego moc. Źrenice Nakahary gwałtownie rozszerzyły się,
gdy powróciła mu świadomość, ale w następnej chwili już zemdlał prosto w
ramiona Dazaia. Ten pochylił się i czym prędzej przeciągnął go do
znajdującego blisko, płytkiego bajora. Wrzucił tam ciało Chuuyi i zaraz
począł oddalać się. Wziął z ziemi pistolet i strzelił, gdy między
drzewami mignęła mu ludzka sylwetka. Wtem usłyszał strzał i poczuł ból.
Upadł. Ale był już daleko od Nakahary, więc było dobrze.
Wiedział, że przeciwnicy
zaraz podejdą sprawdzić, czy go zabili. Zatrzymał więc swoje serce,
mając nadzieję, że nie zabiorą jego ciała, nim nie odzyska przytomności.
Najwyraźniej miał
ogromnego farta, bo gdy otworzył oczy, wokół nikogo nie było. Otaczała
go jedynie cisza. Stęknął, dźwigając na kolana. Poczuł, jak krew spływa z
licznych ran. Wyciągnął z kieszeni telefon i zadzwonił do Akutagawy.
Podał mu swoją lokalizację, dodając, by szukał jeziora. Potem urządzenie
wypadło mu z dłoni. Nie przejął się nim i po długim czasie dotarł nad
bajoro. Nieprzytomny Chuuya leżał na plecach, oddychając spokojnie.
Dazai uniósł kąciki ust, wchodząc do wody i legnął na boku. Wypluł krew z
ust i wyciągnął rękę, by pogładzić swego partnera po policzku.
Westchnął, zamykając oczy i przysuwając bliżej Chuuyi. Chłodna woda
moczyła mu ubrania i bandaże, ale nie przejmował się tym. Oparł głowę na
znajdującej się nad wodą piersi Nakahary, nie chcąc utonąć, gdy straci
przytomność. A był zbyt wykończony, by czekać na Akutagawę.
Nie miał pojęcia, czy
jego wychowanek zdąży, nim się wykrwawi. Tyle kulek nie dostał naprawdę
dawno, ale nie było niczego, czego nie zrobiłby dla Chuuyi. Bo choć tak
często się kłócili, Dazaiowi cholernie na nim zależało i zamierzał go
chronić tak długo, jak tylko będzie w stanie.